środa, 11 marca 2015

Papierowe miasta - John Green

tytuł: Papierowe miasta
autor: John Green
liczba stron: 397
moja ocena: 8/10

Quentin Jacobsen nie należy do osób znanych, czy też lubianych w szkole. Jednak nie za bardzo mu to przeszkadza. Jest beznadziejnie zakochany w swojej koleżance - Margo Roth Spiegelman, najpopularniejszej, najbardziej lubianej, najbardziej zwariowanej (w dobrym znaczeniu) i według Quentina najpiękniejszej dziewczynie w szkole. Gdy byli mali przyjaźnili się, jednak potem przeżyli razem coś strasznego i w ten sposób ich drogi się rozeszły. Jednak, gdy pewnej nocy Margo wpada do pokoju Quentina i informuje go, że mają do załatwienia parę spraw, wszystko się zmienia.

" Obowiązujące zasady użycia wielkich liter są okropnie krzywdzące wobec wyrazów w środku zdania."
 Moim zdaniem jest to najlepsza książka Johna Greena jaką do tej pory przeczytałam. Serio, mam ochotę krzyczeć do wszystkich ludzi, którzy tak się zachwycają "Gwiazd naszych wina": Przeczytajcie "Papierowe miasta"!!!!!! Ale tak już na poważnie, to naprawdę przeczytajcie. Bo warto.

To co najbardziej podobało mi się w tej książce, to tak typowy dla Greena humor. Czytając to praktycznie przez cały czas uśmiechałam się do siebie, a w co śmieszniejszych momentach musiałam tłumić śmiech. Chodzi jednocześnie o zabawne sytuacje w których nie dało się nie uśmiechać, jak i o teksty bohaterów, które bynajmniej nie były suche. Ok, może czasami lekko głupie. Ale tylko czasami...
"- Ostatnim rzem, kiedy ja tak się bałem - mówi Radar - musiałem de facto stanąć twarzą w twarz z Czarnym Panem, żeby uczynić świat bezpiecznym miejscem dla czarodziejów."

Jeżeli chodzi o postacie to ze smutkiem muszę przyznać, że otrzymałam tu drugie "Szukając Alaski". Postacie mogłyby zachwycić swoją oryginalnością i dopracowaniem, gdyby była to moja pierwsza książka Johna Greena. Ale nie jest. I mimo, że bardzo polubiłam Q (Quentina), za to, że był zabawny, miły i że bynajmniej nie był bohaterem papierowym (w stosunku  do tej książki to określenia nabiera drugiego znaczenia;)) to aż za bardzo przypominał mi on Milesa. Margo swoją przebojowością, sposobem w jaki działała na innych, zabawnymi, dziwnymi i mądrymi jednocześnie tekstami oraz tym dobrym rodzajem szaleństwa była podobna do Alaski. Radara i Bena - dwóch strasznie zabawnych i na swój sposób inteligentnie idiotycznych (tak, da się tak) przyjaciół Q mogę porównać do Pułkownika i Takumiego, Isaaka z "Gwiazd naszych wina" lub do JP z " W śnieżną noc". I mimo, że naprawdę lubię te postacie, to owe podobieństwo naprawdę czasem mnie irytowało.

Jednak sama historia tylko na samym początku przypomina wyżej wspomnianą książkę, a potem idzie już w zupełnie innym kierunku. Mamy tu jak zwykle u Greena motyw podróży jednocześnie podróży w sensie dosłownym ( jak ją sobie przypominam to aż śmiać mi się chce ), jak i metaforycznej podróży i o odnajdywaniu samego siebie. Bo o tym właśnie jest ta książka. O nieśmiałym chłopaku, który starając się dowidzieć jak najwięcej o swojej wymarzonej dziewczynie tak naprawdę odkrywa samego siebie.
"Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie. A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem."
 Ostatnią rzeczą, o której często się mówi w związku z książkami tego autora, to to, że są one wyidealizowane. Bo przecież jacy nastolatkowie zastanawiają się i mówią otwarcie o filozoficznych problemach? No cóż, może i te książki są wyidealizowane, ale tak szczerze mówiąc to podoba mi się to, bo gdyby tego nie było, to ta książka mogłaby być kleinym nudnym i bezwartościowym czytadłem. A tak nie jest.

Jak najbardziej polecam.

2 komentarze:

  1. Tej książki Greena jeszcze nie czytałam, ale czeka w kolejce. :)

    PS Strasznie ciężko czyta się Twoje recenzje przez ten szablon. :( Nie widać liter i nawet zaznaczenie tekstu niewiele pomaga. Ogólnie szablon jest śliczny, ale widoczność praktycznie zerowa. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, wiem. Jestem właśnie na etapie szukania czegoś nowego i mam nadzieje, że niedługo znajdę.;)

      Usuń